Wystawa "God's children, god's poems", czyli o problemie ze sztuką współczesną

Przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, że dostrzega sens piramidy Maslowa. Uświadamia sobie, że zaspokoił wszystkie potrzeby niższego rzędu i potrzebuje zrobić coś więcej, skupić się na swojej duszy, przeżyć jakieś katharsis, no odchamić się po prostu. Moment ten nie jest dokładnie definiowalny, jednak najczęściej przypada on na czas olbrzymiej nudy albo natłoku obowiązków. W moim przypadku, nadszedł on w tej drugiej chwili - mając do wyboru pisanie pracy magisterskiej, uczenie się postępowania cywilnego lub sprzątanie, wybrałam kulturalną sobotę i wystawę "Boże dzieci, poematy" autorstwa Jimmiego Durhama w Muzeum Sztuki w Łodzi. 

O samej wystawie nie napiszę Wam zbyt wiele - wchodzicie do pomieszczenia, w którym znajduje się 14 eksponatów, przy każdym z nich chcecie krzyknąć "WTF?!" i po jakichś 15 minutach łażenia, podziwiania na wszelki wypadek wszystkiego łącznie ze ścianami (gdyby przypadkiem też okazały się eksponatem), udawaniem, że rozumiecie co autor miał na myśli oraz krótką dyskusją ze współtowarzyszem, wychodzicie. Na wszelki wypadek, gdybyście chcieli zobaczyć tę wystawę, to macie czas do 13 maja, a link do prac podrzucam TUTAJ. PS: Studenci mają zniżkę!

Photo by Jess Watters, unsplash.com
Nie miałam zielonego pojęcia, jakie dodać zdjęcie, więc jest takie - powiedzmy, że artystyczne. 

Niezbyt często chodzę do muzeów. Nie bez powodu kojarzą się one ze szkolnymi wycieczkami i sporą nudą. Muzeum Sztuki, to jednak troszkę inna sprawa. Przede wszystkim dlatego, że sztuka tam prezentowana była jak najbardziej współczesna (wszystkie prace pochodziły z 2017 roku). I tutaj mamy sedno sprawy - mianowicie pojawia się pytanie, jak mamy odbierać współczesną sztukę? 

W ogóle wypadałoby zacząć od tego, że niektóre dzieła trudno w ogóle zakwalifikować do sztuki. Ja do dzisiaj nie wiem, czy prace Pollocka to dla mnie sztuka, czy nie (chyba nie). I podobnie mam z tą wystawą. Jeżeli kliknęliście w podrzucony wyżej link, to wiecie, że autor wykorzystał elementy drewniane lub metalowe i połączył je z czaszkami zwierząt, aby wykonać swoje dzieła. Brzmi intrygująco, choć ja od razu skojarzyłam tę wystawę z pracami Damiena Hirsta. Hirst w swoich pracach wykorzystuje ciała zwierząt - ich czaszki, całe szkielety, rozkładające się części ciała itd. Hirst oczywiście stał się bardzo popularny (niektórzy uwielbiają takie nietuzinkowe spojrzenie na sztukę, a inni są fanatykami ekologii i obrońcami praw zwierząt, więc z obu stron miał słuszny rozgłos) i zbił na tym majątek. Pojawia się tutaj pytanie, czy Hirst i Durham nie chcieli po prostu wykorzystać tematu, który będzie intrygował. Musicie wiedzieć, że Durham w swoich pracach wybrał zwierzęta zagrożone wyginięciem, więc i on postawił tutaj na zainteresowanie ekologów. Pojawia się tylko moje pytanie, czy to jest najlepszy sposób do zwracania uwagi na problemy zwierząt i czy naprawdę to wpłynie na przemyślenia odbiorców? 

Sztuka wykorzystywała już prawie wszystko - co więc zostało współczesnym artystom? Wiadomo, że "Mona Lisa" już była i to w dwóch wykonaniach - oryginalnym autorstwa Leonarda da Vinci oraz późniejszej wersji tego obrazu, wykonanego przez Marcela Duchampa "Gioconda z wąsami" ze sprośnym dopiskiem "L.H.O.O.Q.". To już było i już szokowało. Współcześni artyści wcale nie mają łatwo. Za nami tysiące lat sztuki i to sztuki różnorodnej, która znalazła zwolenników na całym świecie. Żyjemy w czasach, w których wszechobecna jest nagość, nie mamy oporów dotyczących seksualności, więc temat, który mógł budzić kontrowersje już dawno się opatrzył i znudził. 

Współcześnie artyści mają naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, jeśli chcą zaistnieć. Bo nie zapominajmy, że życie ze sztuki wcale nie jest łatwe i nie jest opłacalne, jeśli nie zdobędzie się popularności. Artyści od średniowiecza szukali swoich mecenasów, którzy mogliby sponsorować rozwój ich talentów. Wydaje się, że do XXI wieku niezbyt wiele się zmieniło w kwestiach wynagrodzeń twórców.  A jak zaistnieć obecnie i czym przykuć uwagę nie tylko znawców, ale i przeciętnego człowieka? 

Zainteresowanie zwykłego Kowalskiego jest bardzo ważne - nie zapominajmy, że kiedyś sztuka była dostępna dla nielicznych. Każdy obraz, każda rzeźba była bardzo droga i wiele osób nawet nie śniło o ich posiadaniu. Sztuka współczesna chyba chętniej schodzi pod strzechy, ale to nie oznacza, że wiele się zmienia w kwestii jej dostępności cenowej (wspomniany wcześniej Hirst sprzedał jedną ze swoich instalacji za 200 milionów dolarów). Jeśli nie możemy kupić dzieł, możemy je oglądać - chociażby na wystawach w muzeum. Pytanie brzmi, co z takiej sztuki zrozumie nasz Kowalski? 

Nie chodzi o to, by każdy, kto chce podziwiać dzieła musiał skończyć ASP, ale nie oszukujmy się, czasami przydają się podstawy. Podstawy dotyczą tak samo twórców, którzy sięgną po nie w chwili braku weny, jak i odbiorców, którzy muszą mieć jakieś odniesienie w chwili oceniania prac.
Obecnie mamy silną presję społeczną, by być tu i teraz, by wiedzieć wszystko o bieżących sprawach w tym sprawach sztuki. I idziemy na wystawę sztuki współczesnej, z której niewiele rozumiemy, której podstawy są dla nas obce, a umysł autora-wizjonera wydaje się chory. Oprócz tego, że mamy być na bieżąco, mamy doceniać - bo autor się starał, bo stała za tym głębsza myśl, bo na pewno to musi mieć jakiś sens. NIE - nie wszystko, co stworzył człowiek ma wielki sens. Nie wszystko, co widzimy jest sztuką. Nie wszystko, co widzimy jest czymś wybitnym, bo gdyby tak było nie wyodrębnilibyśmy pojęcia "sztuka". Według jednej z możliwych definicji z SJP to "
działania będące odbiciem czyjejś zręczności, umiejętności, sprytu". Pytanie, czy jest to spryt dotyczący tworzenia nieszablonowych rozwiązań, czy też spryt obejmujący robienie kasy? 

Nie oszukujmy się, niewiele osób, które pójdą na wystawę zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie wiążą się ze stanem środowiska i jego związkiem z przeżyciem zwierząt. Mówi się o tym zawsze w sposób ogólny, nigdy nie pokazuje się przykładów, więc świadomość społeczeństwa jest tak naprawdę niewielka. Przed wejściem na wystawę w Muzeum Sztuki w Łodzi była przygotowana notka wyjaśniająca zamiary autora - i z tego co widziałam naprawdę nieliczni się przed nią zatrzymali. Na podstawie tej obserwacji, pozwolę sobie wnioskować, że część z osób obecnych w muzeum nawet nie wiedziało na co poszło. W takiej sytuacji poziom zrozumienia tego, co zobaczyli na sali, mógł nie być odpowiedni do zinterpretowania intencji autora. 

Moja definicja sztuki skupia się na innym elemencie, niewskazanym przez SJP - sztuka ma budzić emocje. Nie każde emocje są dobre, nie wszystkie chciałabym łączyć z pojęciem "artyzmu", jednak nie ulega wątpliwości, że to one są częścią składową odbierania świata. Co więcej, zachęcam do odwiedzenia wystawy - jeśli budzi ona emocje, to być może uda jej się obudzić także dyskusję. 

Komentarze

Popularne posty

Wyświetlenia