Czy warto pisać bloga pod publikę?

Blogi pamiętnikarskie rozkręciły blogosferę. Pamiętam czasy ich popularności - przypadły one na okres mojej podstawówki - opisywano na nich wszystko: jak komu minął dzień, kto co myśli, wstawiano kiepskiej jakości wiersze, których autorzy aspirowali do miana Następcy Czesława Miłosza... Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że za kilka lat pod hasłem "blog" będzie kryła się działalność gospodarcza, przynosząca zyski, skupiająca silną społeczność, którą prędzej, czy później trzeba będzie upchnąć na innych social mediach. Obecnie sytuacja, w której blog jest dodatkiem do innych źródeł komunikacji z czytelnikami jest całkowicie normalna. Ja prowadzę mały bunt przeciwko social mediom, w końcu nie bez powodu niektórzy piszą o sobie "bloger(ka)", a nie "social mediarka" (???!!!), więc oczekuje się od nich większej aktywności na blogu niż na stronach okołoblogowych błagających o wyświetlenia. Pojawiają się jednak pytania (kluczowe dla tego stanu rzeczy) - jak obecnie wyglądają blogi, jaka jest ich funkcja i czy warto pisać pod publikę? 

Źródło

Nigdy nie pomyślałabym, że w Polsce potrzebne jest aż tyle lifestylu. Okazuje się, że najlepiej mają u nas blogi o wszystkim i niczym - od przepisu na sernik bez glutenu, rodzynek i smaku, przez stylizację na każdą okazję po recenzje produktów kosmetycznych. Muszę przyznać, że gdyby przeanalizować dokładnie wszystkie blogi, to większość z nich oscyluje na tej samej osi i tak naprawdę jedynie sposób pisania i zdjęcia odróżniają jeden tekst od drugiego. Coraz częściej nagłówki brzmią zadziwiająco podobnie - zastanów się, ile razy ostatnio przeczytałeś o "10 sposobach na udany wieczór z kotem na kolanach, moim blogiem albo moją książką" albo listach w stylu "99 sposobów na leżenie w łóżku"? Pewnie dużo, prawda? Jak więc odróżnić jeden post od drugiego? 

Nie da się tak do końca. Wynika to głównie z tego powodu, że skoro w Polsce jest takie zapotrzebowanie lifestylu, to... blogerzy muszą się zacząć trochę powtarzać. To wcale nie jest jakiś wielki szok i niedowierzanie, po prostu jeśli prowadzisz bloga o określonej tematyce, to prawdopodobnie z kimś się zdublujesz. Blogerzy wyszli naprzeciw oczekiwaniom czytelników i przenieśli się do social mediów, gdzie na insta przypominają nam o tym, kto z nich ma dziecko, kto psa, kto biega, a kto kocha ślimaki. Tak, żebyś mógł ich odróżnić w nieokreślonej masie tekstów tego samego pokroju. Smutne, ale prawdziwe. 

Photo by Jesus Kiteque, unsplash.com

Jestem nie tylko twórcą bloga, ale także czytelnikiem innych blogerów. Za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że nie liczy się post, jego treść, tylko pozycja w social mediach, mam ochotę zjeść gigantyczne ciastko. Po pierwsze dlatego, że nic tak nie uspokaja rozedrganej duszy jak dobry słodycz, a po drugie dlatego, że jestem głodna dobrych, wartościowych i ciekawych tekstów. Obecnie blogerzy mają trochę w dupie swojego czytelnika i uważają, że jest od tego, by ich podziwiał, dawał lajki, subskrybcje czy w inny sposób wykazywał swoje zainteresowanie, najlepiej obserwując jakieś filmiki wrzucane do sieci. Okazuje się, że nie wystarczy być twórcą tekstów, ale trzeba być jeszcze fotografem, filmowcem, wielką maszyną od prowadzenia swoich kanałów i... pewnie jeszcze kilkoma innymi osobami w jednej, by móc się nazwać "blogerem". Jest to o tyle ironiczne, że same blogi powoli się chwieją - zlewają się w jedną wielką masę bylejakości, tekst nie jest wystarczający, jeśli nie towarzyszą mu w tle zupełnie inne formy przekazu. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, ale jednocześnie wygląda tak, jakby blogosfera rozsadzała się od środka i uciekała na boki, byleby tylko gdzieś się pomieścić i pozyskać odbiorcę w jak największej ilości źródeł. To pozwala dojść do wniosku, że funkcja blogów powoli umiera, bo skoro coraz mniej osób jest zainteresowanych tekstem, to jego pisanie przestaje mieć sens. Ciekawa jestem, czy będzie to oznaczało rewolucję i kompletne porzucenie blogów na rzecz innych serwisów społecznościowych? 

Photo by William Iven, unsplash.com

A teraz samo sedno, czyli czy blogerzy piszą pod publikę i czy im się to opłaca? Według mnie na jedno i drugie pytanie można odpowiedzieć tak samo: i tak, i nie. 
Czy pisanie pod publikę się opłaca? Jeżeli rozumiemy pisanie pod publikę, jako tworzenie clickbaitowych tytułów, celem współpracy z konkretnymi markami i zarabianiu na tym, to TAK. Jeśli bloger zarabia na publikacji określonych treści, ponieważ intryguje czytelnika sposobem ich ujęcia, to jak najbardziej pisze pod publikę. Pisze pod to, co będzie się klikać. Pisze w sposób, który zachęci czytelnika  do czytania o tym, co ma wzbudzić zainteresowanie. 
Jest jednak druga strona medalu - jeśli bloger pisze pod publikę, to: 
1. Powtarza treści, które inni już umieścili w sieci, staje się nudny i ludzie przestają go klikać. 
2. Traci zaufanie czytelników - ile razy można przeczytać tekst w podobnym stylu? 
3. Trochę się sprzedaje - duża ilość clickbaitowych postów, generuje wątpliwości co do autentyczności blogera. 
Jak więc widać pisanie clickbaitowych tekstów wcale nie musi się opłacać, a raczej rodzić problemy. Choć bardziej natury moralnej, niż finansowej. 

A czy Wy uważacie, że blogi są pisane pod publikę? 

Komentarze

Popularne posty

Wyświetlenia