Strajkujący nauczyciele! Naprawdę macie tak źle?

Cała Polska żyje dzisiaj doniesieniami z frontu - nauczyciele poszli na wojnę z ministerstwem, chcą podwyżek, grożą nieprzeprowadzeniem egzaminów. Skoro według polskich mediów nie ma ważniejszych tematów, to i ja dorzucę swój komentarz. 

Każdy, kto wykonuje jakąś prace ma prawo do narzekania na swoje zarobki. Każdy może powiedzieć, że ilość obowiązków na określonym stanowisku jest duża, że powinno się to przekładać na wynagrodzenie. Nie oznacza to jednak, ze wszyscy niezadowoleni zagrożą sparaliżowaniem działalności swojego sektora i stwierdzą, że albo głodówka albo nic. 

Powiedzmy sobie szczerze - dzisiejsze czasy pod względem rynku pracy nie są łatwe dla nikogo. Wiem z własnego doświadczenia - mimo iż za chwilę kończę studia nie jestem atrakcyjnym pracownikiem. Na stanowiska urzędnicze nie mam doświadczenia i wykształcenia (bo przecież jeszcze nie mam tytułu magistra), a na stanowiska nie wymagające wykształcenia jestem... zbyt wykształcona (bo przecież pracodawca chce kogoś tylko po szkole średniej). Rynek nie jest prosty również dlatego, że sporo do powiedzenia mają prywatni pracodawcy, którzy sami oferują stawki. Nie mogą być one niższe niż najniższe wynagrodzenie wynikające z ustaw, ale to nie znaczy, że będą to wypłaty przewyższające wskazane minimum. Skoro rynek jest jaki jest, a od młodych ludzi wymaga się dokładnego przemyślenia swoich decyzji zawodowych, to dlaczego ktoś, kto wybrał zawód nauczyciela ma być męczennikiem dzisiejszych czasów? 

Photo by Joanna Kosinska, unsplash.com

Stawki nauczycieli nie są wysokie- myślę, że nikt nie będzie się z tym kłócił. Warto jednak zauważyć, że ten zawód od zawsze miał niewielkie konotacje z gratyfikacją finansową. Podobno nauczyciele byli dumni z noszenia kaganka oświaty. Wtedy nikt nie mówił o spektakularnych zarobkach. Poza wynagrodzeniem warto też zwrócić uwagę na ilość dni wolnych - nie mówię tutaj tylko o przerwach świątecznych, wakacjach, czy feriach, ale także dniach szkoły/ planety/ wynalezienia młynka do pieprzu, czy wycieczkach. Odpowiedzialność za uczniów jest chyba jedynym minusem, ale trudno, żeby w takiej sytuacji były same korzyści. 
W sieci zawrzało, że okres urlopu jest niejako wymuszony na nauczycielach ze względu na termin wakacji - chociaż o postulatach przeniesienia wakacji na zimę jakoś nie słyszałam.

Tyle się mówi o pracy nauczycielach po godzinach i konieczności poświęcania swojego czasu prywatnego do przygotowania się na kolejne zajęcia. Pierwsze pytanie brzmi: ilu nauczycieli tak robi? O ile rozumiem, że na matematyka czekają w domu klasówki, a na polonistkę sterty wypracowań, to co czeka na nauczyciela wychowania fizycznego? A co czeka na katechetę? 
Zresztą, nie oszukujmy się, każdy "po godzinach" zajmuje się trochę swoją pracą. Nie uwierzę, że kobieta pracująca w biurze nigdy nie przynosi pracy albo problemów z pracy do domu. 

Najważniejsze jest jednak dla mnie, żeby nauczyciele byli rozliczani ze swojej pracy i jej efektów. Dlaczego nikt nie mówi o tym, ile procent nauczycieli ma w swoim dorobku zawodowym wychowanków wygrywających olimpiady, czy międzynarodowe konkursy? Dlaczego nie mówi się o tym, że nie wszyscy dobrze uczą? Uważam, że warto poświęcić chwilę, by zastanowić się, ilu tak naprawdę nauczycieli zasługuje na te podwyżki. 
Jak porównać pracę osoby zaangażowanej, która z pasją podchodzi do prowadzonych przez siebie zajęć i pracę osoby, która podczas lekcji jedynie dyktuje podręcznik? Dlaczego obie te osoby mają dostać takie samo wynagrodzenie? 

pixabay.com

W sieci czytałam też komentarze mówiące o tym, że dzieciaki nie przyswajają materiału na lekcjach i muszą chodzić na korepetycje do nauczycieli z innych szkół. To nie jest łatwe do rozstrzygnięcia - z jednej strony może faktycznie wina leży po stronie ucznia, który się nie przykłada? Może to jednak nauczyciel źle tłumaczy? Może wina leży w samym programie nauczania? To nie są proste zagadnienia i na pewno nie są łatwe do rozwiązania. Znając życie, wina leży gdzieś pośrodku. Gdy jest poruszana ta kwestia, mój tata zawsze mówi, że kiedyś pójście na korepetycje to był wstyd - chodziły tylko osoby, które naprawdę nie radziły sobie z materiałem. Myślę, że dzisiaj nie jest to już takie oczywiste. 

Mówi się, że rodzice są roszczeniowi - pewnie trochę tak. Internet, głupie kreowanie młodzieży i postaw rodziców w serialach i brak czasu na wiele rzeczy z pewnością skutkują specyficznym podejściem nie tylko do swoich dzieci, ale też do nauczycieli. Pytanie tylko, czy faktycznie to podejście do ucznia jest takie ważne? Przez tyle lat mojej edukacji jedyne, czego moi rodzice oczekiwali od nauczycieli, to robienie dobrze materiału. Nigdy nie byli nastawieni na to, że ktokolwiek będzie nade mną skakał i nie chce mi się wierzyć, że teraz wszyscy rodzice tak drastycznie zmienili front. 

Znalazłam w sieci wypowiedź nauczycielki, która w pewnym momencie pisze o tym, że "nie chce nawet myśleć, ile zarabiają prawnicy (...). Za pieniądze, które zarabiam, nie wyszliby nawet z domu". Skąd ta pewność? Naprawdę myślicie, że inne zawody zarabiają kokosy i opływają w luksusach? Zarobki wielu prawników określają ustawy, aplikanci pracują na najniższej krajowej robiąc najgorszą robotę, a studia nie należą do najlżejszych i najprzyjemniejszych (choć istnieją bardziej wymagające kierunki). Dlaczego nauczyciele porównują się akurat do prawników, a nie np. do sekretarek, konferansjerów, czy przedstawicieli handlowych? 

Photo by Federick Medina, unsplah.com

Jest jeszcze jedna sprawa, o której należy powiedzieć głośno - nauczycieli z pasją i zaangażowaniem już prawie nie ma. Podsumowałam 12 lat swojej edukacji w trzech różnych szkołach i ... ledwo mogę doliczyć się 10 nauczycieli, dla których uczniowie i przekazanie im wiedzy było najważniejsze na świecie. To nie jest tak, że wszyscy nauczyciele np. fizyki są chodzącymi geniuszami i jedynie przypadek sprawił, że wylądowali przed tablicą w szkole, a nie pracując dla NASA. Bardzo często zostanie nauczycielem było jakimś wyjściem, by przetrwać, bo coś w życiu trzeba robić i niewiele ma wspólnego z poświęceniem, o którym ostatnio tak głośno się mówi. 

Może więc warto uderzyć się w pierś i zapytać: czy naprawdę mam tak źle? 

Komentarze

  1. Problem w tym, że w porównaniu do minimalnego wynagrodzenia pensje nauczycieli maleją. Dziesięć lat twmu nauczyciel zarabiał sporo wiecej niż osoba zarabiająca minimalną pensję, dziś początkujący nauczyciel zarabia praktycznie tyle samo, ile wynoszą minimalne zarobki. Do tego praca nauczyciela nie ogranicza się jedynie do uczenia i przygotowania do lekcji. To także coraz więcej dokumentacji, udział w szkoleniach, za które płaci się z własnej kieszeni. Do tego nauczyciel nie ma zupełnie wolnych wakacji czy ferii. To czas egzaminów poprawkowych, dodatkowych lekcji dla słabszych uczniów, rekrutacji do szkół. Jasne, nie przez te 2 miesiące, ale kilka tygodni może wypaść z owych mitycznych wakacji. Problem jest więc skomplikowany, poza tym czy chcemy, aby do szkół trafiały osoby, którym nie wyszło w życiu zawodowym, czy też osoby z pasją, które pójdą uczyć dzieci wiedząc, że mogą liczyć na atrakcyjne wynagrodzenie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko praca nauczycieli się zmieniła. Wielu pracowników musi przygotowywać się do swojej pracy poza obowiązkowymi godzinami, które w niej spędza. Zdecydowanej większości stanowisk "biurowych" towarzyszy ogromna i przytłaczająca biurokracja, związana z ilością uzupełnianej przez ludzi dokumentacji - nie robią tego tylko nauczyciele. W każdym zawodzie początkujący zarabiają grosze. W każdym zawodzie są ludzie z ogromną pasją i w każdym są ludzie, którym nie wyszło w życiu zawodowym. Nie każdy realizuje swoją pasję poprzez życie zawodowe - dla niektórych to dwie inne bajki. Problem jest skomplikowany i to właśnie starałam się wskazać w swoim tekście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie każdy ponosi odpowiedzialność za dzieci dodatkowo. Jako osoba, której zdarza się pracować z dziećmi, wiem, jak jest to wyczerpujące fizyczne i psychicznie. Niestety, ale obecnie mamy nagonkę nie nauczycieli. Nie oburzają nas strajki innych grup zawodowych, ale nauczyciele są źli i jest i za dobrze. Niestety taki jest odbiór przez społeczeństwo protestów nauczycieli. Ludzie zazdroszczą belfrom tego, że po kilku godzinach w szkole wracają do domu, a nie zdają sobie sprawy, że nawet, gdyby chcieli w szkołach sprawdzić klasówki i uzupełnić dokumentację, to zwyczajnie nie mają do tego warunków.
      I nie w każdym zawodzie poczatkujący zarabiają grosze. Na słuchawce w call center można zarobić na początek często więcej niż w szkole, o innych zawodach nawet nie wspominam. No i jednak moi pracujący w urzędach znajomi nie zabierają pracy do domu, po 8 godzinach mają wolne, ci którzy w prywatnych firmach i muszą zabrać pracę do domu, dostają za to odpowiednio wyższą wypłatę.

      Usuń
    2. Ja też pracowałam z dzieciakami. Wiem, że nie jest to praca pozbawiona wad, ale robienie z każdego opiekuna dziecka (czy to jako nauczyciela, czy to jako opiekuna w innych miejscach, gdzie przebywają dzieci - bez znaczenia) cierpiętnika to przesada.
      Skąd wiesz, że nie oburzają nas strajki innych grup zawodowych? O nauczycielach jest głośno, to prawda, ale jaka pewność, że pozostałe strajki nie wkurzają społeczeństwa?
      Nie powiedziałabym, że ktokolwiek nauczycielom zazdrości. Praca nauczyciela jest postrzegana raczej negatywnie, nie tylko ze względu na zarobki, ale też zamykanie się w określonych schematach, niewielki rozwój osobisty - a w dzisiejszych czasach praca powinna również to przynosić.
      Wiesz, czasami po prostu trzeba sobie takie warunki zorganizować. Widziałam nauczycieli, którzy wychodzili z pokoju nauczycielskiego i szli do małych (wolnych w czasie ich okienka) sal zajęć i tam sprawdzali prace uczniów. Może to nie jest norma, ale jednak nie zabierali dokumentów do domu i chyba nie narzekali na brak prywatnego życia.
      Nadal uważam, że początkujący nie zarabiają wielkiej kasy. Obecnie mamy mnóstwo osób po studiach i rynek się zmienił, stawki spadły, bo konkurencja nie śpi. To nie są te czasy, że skończenie prawa, medycyny, czy dowolnego kierunku inżynieryjnego gwarantuje spokojną przyszłość.
      Wiem, że to argument, który pojawia się często, ale jest w nim trochę prawdy - skoro w innych zawodach zarabia się tak dużo, to po co ludzie decydują się na pracę w tych okropnych szkołach, pozbawionych warunków, pełnych wrzeszczących bachorów, a nie wybierają tych zawodów bardziej opłacalnych? Nie mów mi tylko o "powołaniu" itp., bo tego typu argumenty były dobre w dobie pozytywizmu, ale nie teraz. Zdecydowana większość nauczycieli, mówiąc kolokwialnie, odbębnia swoje godziny i zapomina o problemie. Znam chłopaka, który poszedł na filologię, w trakcie studiów stwierdził, że musi zostać nauczycielem, bo to najbezpieczniejsze i jakoś ciągnie lekcję za lekcją. Bo tak wyszło, a nie dlatego, że spłynęła na niego cudowna wizja przyszłości.
      Znam też urzędników, którzy od czasu do czasu poświęcają swoje prywatne godziny na robienie niekończących się statystyk. Nie ma za to dodatkowej wypłaty, a jeśli poświęcą te godziny w urzędzie, to będą mogli je sobie odebrać w innym terminie.
      Mówisz o call center - skoro naciąganie ludzi na zawieranie umów poprzez rozmowy z konsultantem to praca marzeń, to dlaczego ciągle zmienia się skład osobowy tych firm, bo ludzie z nich uciekają? Dlaczego dominującą grupą, która tam pracuje są dorabiający sobie studenci?
      Wybór zawodu wiąże się z akceptacją wszystkich jego plusów i minusów. Nie ma pracy pozbawionej wad. Niektórzy narzekają na dużą konkurencję na rynku, inni na złe warunki pracy, a jeszcze inni na wynagrodzenie. Jeśli jednak zdecydowali się na wykonywanie tego zawodu, muszą to akceptować.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Wyświetlenia