"Mordobicie. Wojna superbohaterów Marvel kontra DC" - recenzja
W XXI wieku, aby nie słyszeć
nigdy o Supermanie, Batmanie, Spidermanie albo Hulku, trzeba chyba
być wychowanym pod kamieniem, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji i
jakichkolwiek mediów. Filmy z tymi bohaterami pojawiają się
regularnie, nie mówiąc już o mnóstwie gadżetów zalewających
sklepy. Mimo że postaci są dobrze znane i zakorzenione w kulturze,
niewiele osób zapewne wie, jak i dlaczego powstały. Ta niewiedza
wynika z wielu kwestii – po pierwsze komiks jest wciąż
utożsamiany z medium dla dzieci i młodzieży, po drugie wiele osób
traktuje te filmy z dużym przymrużeniem oka i nie chce wiedzieć
więcej, a po trzecie dlatego, że mało kto tworzy podsumowania
50-letniej wojny między twórcami rysowanych historyjek, w których
główni bohaterowie to faceci w rajstopach. Czy w takim razie
reportaż o wojnie dwóch gigantów branży komiksowej zainteresuje
kogokolwiek poza fanami gatunku?
Grafika |
Muszę wyjaśnić parę
kwestii, zanim przejdę do recenzji. Nie czytam komiksów. Przed
przeczytaniem tej książki, większość bohaterów kojarzyłam
tylko z ich nazwy albo jakiejś charakterystycznej cechy wyglądu.
Dzisiejszy wpis nie będzie odpowiedzią na pytanie fanów: „Marvel
czy DC?”, bo nie znam ani jednego ani drugiego wydawnictwa. To
tylko ocena treści książki, która ukazała się na polskim rynku.
Czytając „Mordobicie...”,
widać, że Tucker jest fanem gatunku i niejeden komiks w życiu
przeczytał. To akurat dobrze, bo książki wydają się ciekawsze,
jeśli pisane są przez naprawdę zaabsorbowanych tematem autorów.
Tuckerowi należą się
gratulacje i podziękowania za research, jakiego musiał dokonać na
potrzeby tej publikacji. Jest mnóstwo przypisów, pełno ciekawostek
i wiele wypowiedzi osób związanych z branżą. Historyczne starcia
rywali komiksowych, ich wzajemne podchody i próby wydobycia jak
najwięcej od konkurencji przypominają trochę mecz – jednak
Tucker nie zostaje jego biernym komentatorem (jak zazwyczaj robią
reportażyści), ale nadaje tej książce pewną lekkość i chwilami
czyta się ją jak powieść. Niektórzy czytelnicy zarzucają
autorowi lekki skręt w stronę Marvela – nie sądzę, żeby było
to podyktowane treścią książki, a raczej dożywotnią wiernością
stajni DC.
Grafika |
Dużym plusem publikacji jest
także jej szczegółowość, co dla komiksowych nerdów musi być
fascynujące, ale nie nuży to osoby niezwiązanej w żaden sposób z
gatunkiem. Rywalizacja obu wydawnictw jest stopniowana, a jej etapy
dokładnie pokazane. Poza tym, naprawdę nie trzeba znać się na
świecie superbohaterów, by się odnaleźć, bo ten reportaż to nie
jest tylko materiał o komiksach, ale o walce o klienta, sposobach
marketingu, koncepcjach na rozwój i próbach nieutracenia swojej
genezy mimo dziesięcioleci na rynku wydawniczym. Podobało mi się,
że każdy rozdział rozpoczyna się cytatem ludzi z branży – to
świetnie odzwierciedlało nie tylko treść konkretnej części, ale
też sposób myślenia o określonej tematyce w danym przedziale
czasowym.
Autor ma dobry język, słowa
uznania należą się też tłumaczowi Krzysztofowi Kurkowi, więc
reportaż czyta się błyskawicznie. Mimo dokładnego opisywania
wydarzeń, Tucker puszcza oko czytelnikowi i jeśli wyszliście spod
kamienia, możecie miło odebrać jego poczucie humoru.
Grafika |
Włóżmy jednak łyżkę dziegciu do tej beczki miodu, bo są elementy, które nie zasługują na pochwałę.
Książka jest za krótka.
Zanim nastąpi fala zdziwienia, wyjaśniam – bez prologu i
wprowadzenia mamy 410 stron treści, w której znajduje się
przeciętna czcionka, ale spore marginesy oraz dymki komiksowe,
zabierające całkiem sporo miejsca. Obawiam się, że gdyby wydać
książkę w innym formacie lub bez dodatków w postaci dymków
treści byłoby na może 350 stron. To mało, biorąc pod uwagę, że
autor opisuje 50 lat z dziejów branży.
Skoro już wspomniałam o
dymkach… W komiksach występują różne dymki, które stosuje się
w różnych sytuacjach – jedne pokazują myśli bohatera, inne jego
irytację, inne dźwięki. W tej książce wykorzystano dymki dla
przedstawienia w nich wypowiedzi fanów, bądź osób
współpracujących z wydawnictwami. Pomysł jest świetny, ale użyto
tylko jednego rodzaju dymków i na dodatek dopuszczono się
niechlujstwa – niektóre wypowiedzi wystają poza dymki (a
wystarczyło rozbić je na kilka dymków albo po prostu rozciągnąć
dymek), a to na gruncie komiksów byłoby raczej niedopuszczalne.
Książka miejscami prosi się
o grafikę: pokazanie zdjęcia okładki sprzed lat albo ukazanie
kadru filmu. Nikt chyba nie miałby nic przeciwko publikacji zdjęć
przedstawiających twórców największych dzieł obu wydawnictw. Nic
takiego tutaj nie ma i nie jest to zarzut dotyczący treści, ale na
pewno sposobu wydania, bo za okładkową cenę 44,99 zł, można
byłoby oczekiwać chociaż kilku takich wstawek.
Grafika |
Muszę podsumować tę
recenzję i odpowiedzieć na pytanie: czy „Mordobocie...” jest
książką tylko dla fanów gatunku, czy kompletny laik też może po
nią sięgnąć i mieć z niej frajdę? Fanów nawet nie próbuję
zachęcać. Jeśli chodzi o laików, uważam, że po książkę warto
sięgnąć. Komiks naprawdę zmienił oblicze Ameryki, a wielu
bohaterów jest dziś uznawanych za kultowych. Nie da się zrozumieć
współczesnej kultury i boomu na filmy o bohaterach komiksowych bez
zrozumienia dlaczego komiksy były takie ważne, czego oczekiwali od
nich odbiorcy i jak na przestrzeni ostatnich 50 lat zmieniał się
obraz czytelnika komiksów.
Nie zapominajmy, że dopiero
współczesna technologia filmowa nadąża za wyobraźnią i ręką
rysowników z lat 60. ubiegłego stulecia. To daje do myślenia i
zmusza do zadania ważniejszego pytania, niż utożsamianie się z
którąkolwiek z wydawniczych drużyn – jak wyglądałaby
dzisiejsza kultura, gdyby kilku gości nie powalczyło ze sobą na
kartkę papieru, przyrząd do rysowania i kreatywność?
Reed Tucker, „Mordobicie. Wojna superbohaterów Marvel kontra DC”, wyd. Agora SA, 2018
Komentarze
Prześlij komentarz