Czy tytuł magistra prawa zmienił cokolwiek w moim życiu?

Ostatnie kilka miesięcy było dla mnie bardzo ciężkich - zarówno ze względów osobistych, jak i, powiedzmy, zawodowych. Spora część minionego czasu, to chwile poświęcone pisaniu pracy magisterskiej. Niedługo minie miesiąc odkąd jestem magistrem- może więc warto zapytać siebie samą, czy było warto? 

Jestem przeciwniczką prac magisterskich, uważam, że ich pisanie to czysta głupota. Sam proces można streścić, jako przepisywanie innymi słowami prac ludzi mądrzejszych od studentów, co samo w sobie przeczy idei rozwoju młodego człowieka i ukazania rażącego blasku jego wiedzy. Bo w pracach magisterskich nie ma żadnej wiedzy studenta, są jedynie wnioski, do których często wystarczy jedynie umiejętność myślenia. Systemu jednak nie oszukasz, nie wygrasz z nim w żaden sposób - i ja musiałam stawić czoła wyzwaniu 100 000 znaków wymaganiom formalnym. 

Sam proces pisania jest bardzo męczący. To nie jest pisany z przyjemnością wpis na bloga, a długi, często nudny wywód, do treści którego i tak ktoś się przyczepi. To długie godziny spędzone na książkach, byleby tylko znaleźć coś, czym opinie Wielkich Głów różnią się od siebie. Po kilku godzinach pisania czułam się, jakby ktoś mnie wrzucił do maszynki do mięsa. Czyli średnio. 

Obrona jest przyjemnością i praktycznie formalnością. 

A potem wychodzisz do ludzi z ukończonymi studiami wyższymi. Jesteś magistrem prawa. 
I możesz sobie to w buty wsadzić, bo rynek pracy Cię w ogóle nie chce. 

Kiedy w CV widnieje jeszcze napis "student" dla wielu pracodawców brzmi to kusząco. Może będzie jakieś dofinansowanie z urzędu pracy? Może uda się wpisać staż, praktykę lub cokolwiek innego, co pozwoli na niestosowanie ustawy o minimalnym wynagrodzeniu? 
Kiedy jednak pojawia się tytuł magistra sprawa ma się inaczej. 


Po pierwsze, nie jesteś już studentem. Oznacza to, że o wiele trudniej jest ze wszystkimi stażami itp. Teraz jako dorosły człowiek musisz radzić sobie sam. 

Po drugie, kancelarie wciąż Cię nie chcą. To nie jest jakaś nowość, w końcu tak jest odkąd przekroczysz próg uczelni, uzyskanie tytułu nic nie zmienia. Czasem pomaga podpisanie cyrografu, że będziesz w tej kancelarii robić aplikację, ale nie ma na to żadnej gwarancji. Szeroko rozumiane urzędy organizują konkursy, w których bierze udział liczna konkurencja.

Po trzecie, trudniej jest znaleźć jakąkolwiek pracę niezwiązaną z kierunkiem. Pracodawcy chyba boją się, że zbyt dokładnie przeczytasz umowę. Niejednokrotnie słyszałam "To Pani z takim wykształceniem chce pracować u mnie na kasie?" - jakby to była ujma na honorze, albo wstyd dla pracodawcy. 

Po czwarte, jest ciężko, jeśli chodzi o to, co dalej. Nie masz wrażenia, że idąc ulicą widzisz tylko banery sklepów i tabliczki z nazwiskami prawników? Niestety aplikacja to wcale nie jest świetlana przyszłość - obecnie przeraża mnie wszystko: od ilości materiału, przez ilość chętnych, a kończąc na sporych kosztach, których obecnie nie mogę ponieść. 

Odpowiadając na pytanie z tytułu posta, to największą zmianą, jaką zaszła w moim życiu jest poczucie spokoju. Brak nerwów związanych z wysłuchiwaniem bzdur, walczeniem z dziekanatami, załatwianiem tysięcy spraw pod górę, z niezliczoną ilością podań. To chwilowa ulga, ale zawsze. 

Skończenie studiów dało mi też swego rodzaju satysfakcję, ale nie mam poczucia, jakbym odkryła nowy układ słoneczny. Po prostu jestem z siebie dumna, że wymęczyłam to kilka lat z względnym sukcesem. To tyle. 

Ostatnie miesiące zabrały mi jeszcze czas i ochotę na pisanie postów na bloga - to też była swego rodzaju zmiana. ;) 

Reasumując, studia to tylko studia. Można je skończyć, ale nie ułatwiają startu na rynek pracy. Mój kierunek nie należy do najprostszych, ale na pewno nie jest prestiżowy, więc jeśli spotkacie kogoś po prawie, kto będzie miał samozachwyt w związku z wykształceniem, wyjmijcie mu kij z tyłka. W przeciwnym wypadku, zrobi to samo życie. 

Komentarze

Popularne posty

Wyświetlenia